Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klinała, prosiła. Misia dała jej słowo — ale to nie starczyło. Zawierska kazała jej napisać do barona i wezwać go, aby z powodu jej choroby — ślub przyśpieszył.
Wprzódy nim list od Wojtka doszedł do p. Michaliny — dziewczę, zwątpiwszy o wszystkiem, widząc matkę bez nadziei życia — nie mogło się oprzeć jej ostatniemu życzeniu.
Baron z synem, z papierami, z indultem, przybiegł piorunem do Zaborowa, i w pokoju chorej, przy domownikach za świadków wezwanych, bez ceremonii i obrzędów żadnych, odbył się ten ślub smutny, cichy, który zamiast kadzideł obwiewała woń lekarstw, jakiemi w chwilach ostatnich życie starają się utrzymać lekarze.
Misia płakała. Obrzęd był podobniejszy do pogrzebu niż do wesela, a wieczorem Zawierska, która zasnęła zaraz po ślubie, obudziła się tylko, aby zażądać księdza i gromnicy — ostatkiem głosu. I w parę godzin potem para nowożeńców klęczała u martwych zwłok matki, której wypogodzone śmiercią oblicze, świadczyło, iż skończyła spokojnie, błogosławiąc dziecięciu.
W parę dni potem Wierzbięta powracał z Ukrainy, a Terenia witała go w ganku czule, ale nadąsana.
— Widzisz! widzisz! — mruczała — włóczysz się po świecie, mnie negliżujesz, ale ja do tego po-