Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wistocie, byłoby to może do powinszowania każdej innej istocie, mniej niż ja zepsutej — odezwała się Misia. — Baron Alfred jest i miłym i dobrym chłopcem — ale....
Spuściła oczy.
— Biedny baron! — westchnął Wojtek — żal mi go.
— Kto z nas biedniejszy, ja nie wiem — odpowiedziała Misia. — Przed panem, jako opiekunem i przyjacielem, nie potrzebuję się taić. Matka moja tak sobie życzy tego — małżeństwa, tak jest chorą, podrażnioną, nieszczęśliwą, tak ono jej potrzebne jest dla uspokojenia — że....
Westchnęła p. Michalina, niedokończywszy.
— A! pani! — zawołał Wojtek litością zjęty — Matka tego po pani wymagać nie może, a pani takiej ofiary czynić nie powinnaś!
— Dlaczego? — odparła, oczy podnosząc, Michalina. — Tak, byłoby to ofiarą, bośmy z pewnością nie stworzeni dla siebie; ale czyż godzi się, aby dziecko, przyjmując ofiary ciągle, nie chciało jej nigdy z siebie uczynić? Szczęście ludzkie zawsze jest bardzo problematycznem, a poświęcenie się daje spokój ducha, który nie jest do pogardzenia.
Coś, jakby łza niedokończona, zakręciło się w oczach Michaliny.
Wojtek, który o sprawie dokumentów, tyczą-