Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaraz po odjeździe tych panów rozpoczęły się wynurzenia matki, która gwałtownie dowodzić poczęła, iż gdyby Fredzio się starał, Misia powinnaby wyjść za niego. Dodawała, że toby jej życie przywróciło, zdrowie oddało.
Michalina milczała smutna. Pocieszała się tem, iż Wiedeńczyk poważnie o niej myśleć nie mógł.
Tymczasem, niestety! Alfred, któremu ojciec dopomagał do rozmiłowania się, którego prześladował, podbudzał, utrzymywał w tym stanie rozmarzenia — wistocie zakochał się mocniej, niż był zwykł, w Zawierskiej.
Wziął to tak dalece do serca, że w miesiąc potem, pod pozorem bardzo niepozornym, odwiedzenia majątku galicyjskiego, niezbyt odlegle położonego, przybył do Zaborowa.
Miało to już znaczenie dobitne.
Panna Michalina pobladła, matka zrobiła jaknajserdeczniejsze, pieszczotliwe przyjęcie. Fredek nie odstępował pięknej kuzynki.
Wczasie bytności jego powtórnej w Zaborowie nadjechał z wizytą Wojtek. Nie potrzebował wielkiej przenikliwości, aby się domyśleć, jak rzeczy stały. Przywiózł był właśnie Misi urywek z dziennika podróżującego Sylwana.
— Mam pani powinszować? — zapytał pocichu, wskazując oczyma na Alfreda, który nadskakiwał mamie.