Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego wszystko w życiu było grą. Grał na koniach, grał w karty, gotów był stawić i na metrykę...
Dzień jeden kręcił wąsy pan Krzysztof i z sumieniem, nie zbyt dokuczliwem, wchodził w rachunek. Nie czuł żadnej zgryzoty — był przekonanym, iż miał prawo myśleć tylko o sobie.
Nitosławski Wacław był w domu: wybrał się do niego. Przystęp do bogatego i niełatwo z kim obcującego panicza — nie był dla każdego otwarty. Krzysztof widywał go tylko zdaleka, na jarmarkach, a parę razy zbliżyć się usiłując, został pogardliwie odprawiony.
Tym razem spodziewał się jednak zyskać posłuchanie.
Z rządzcą dóbr pp. Nitosławskich — w swoim rodzaju także potrosze arystokratą, znał się z jarmarków Pruszczyc. P. Buchta raczył z nim czasem rozmawiać, raz konia u niego kupił. Zajechał więc do Buchty na folwark, który daleko piękniej wyglądał, niż dwór p. Krzysztofa.
— Ja tu, mości dobrodzieju — odezwał się wchodząc do Buchty — w bardzo ważnym interressie osobistym przybywam do p. Wacława... ale wiem, że do niego lada szlachcicowi, jak ja, przystęp trudny. Proszę więc o pośrednictwo. Niech pan będzie łaskaw oznajmić, iż interes mnie się nie tycze, ale pp. Nitosławskich — a jest nie małej wagi. Jeżeli się ze mną rozmówić nie zechcą