Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tatianę, iż choroba w części powróciła nanowo. Stara mówić nie mogła; bełkotała niewyraźnie.
Pynia pobiegła do Sylwana, do stajen i Harasym gnał znowu do miasteczka. Tym razem doktor, — chociaż najlepiej życzył swojej pacyentce — nie zdawał się śpieszyć do niej.
Zapytał Harasyma: jak tam było, pokiwał głową i zamruczał. Ukrainiec nie umiał sobie wytłómaczyć: czy lekceważył chorobę, czy uważał ją za nieuleczoną.
Taką ona była wistocie. Stara nie odzyskała już mowy; obracała błędnemi oczyma; zpod powiek łzy jej ciekły; jedną ręką poruszała konwulsyjnie, dawać się starała znaki różne — ale tych nie rozumiano. Pynia, Sylwan i, o ile mogła, Tatiana. nie opuszczali łoża.
Dni kilka przeciągnęła się ta męczarnia. Naostatek, jakby snem spokojnym, uleciało życie w jakiemś marzeniu — może o przeszłości.
Gdy Sylwan zamknął jej oczy, a zwłoki białym całunem okryto — znalazł się biedny sierota tak sam jeden na świecie, w życiu, tak zniechęcony do niego, że niemal pozazdrościł matce spokoju grobowego.
Co miał czynić teraz? nie wiedział. Nic go nie krępowało, ale też nic nie zmuszało do pośpiechu.
Zająć się najpierw musiał smutnym obrzędem pogrzebowym — a gdy się ten odbył, nie według