Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

syć, aby ją Terenia znienawidziła. Znajdowała ją zarozumiałą, dumną, egoistką, arystokratką, nieznośną pedantką, i t. p. Ile razy Wierzbięcie wypadło jechać do Zaborowa, robiła mu sceny nie dawała się przebłagać, dąsała, gniewała. Wojtek z anielską powolnością znosił wszystko — boć — były to dowody przywiązania.
Starał się, oile możności, unikać zadrażnienia żony i nie bardzo często wybierał się do tych pań — ale one same, będąc osamotnionemi, nie mając nikogo, tylko jego jednego, ciągle się z czemś uciekały do niego.
Pani Zawierska nie lubiła pisać, zastępowała ją córka. Listy te do najwyższego stopnia oburzały Terenię, bo były ślicznie pisane, a choć ich treść nic nie zawierała, za coby się gniewać mogła, upatrywała w ich stylu, w starannej formie, rodzaj podstępnej, niegodziwej kokieteryi.
Wojtek śmiał się, całując żonę, która mu temi listami w twarz ciskała. Spodziewał się, że żona powoli nawyknie do tego stosunku i uspokoi się.
Ile razy jechał do Zaborowa, dla lepszego zabezpieczenia się, żonę zawsze ofiarował się brać z sobą — na co ona rzadko się godziła. Gdy razem jechali, wyrzucała mu po tem, że ona musiała zawsze bawić starą Zawierską, a on — ciągle tylko szeptał coś z Michaliną.