Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili wysłał po doktora do Garwolina — zapowiedziawszy Harasymowi, aby konia nie szczędził i na złamanie karku śpieszył z powrotem.
Tymczasem on sam i Tatiana zrozpaczona, czynili, co mogli, aby czucie przywrócić, życie obudzić i utrzymać je do przybycia lekarza.
Horpyna żyła, lecz postradała mowę — pół ciała nie miało władzy ruchu. Stan był zagrażający. Harasym z lekarzem nie wrócił, aż w godzin kilka.
Mały, tłuściuchny, powolny konsyliarz Dobiński, który tu po raz pierwszy się znajdował — po kilku słowach objaśnienia — poszedł do łoża chorej i — starym zwyczajem, krew puścił. Potrząsał głową obojętnie.
Horpiński, obawiając się, aby go niepozorny dworek, chłopskie jego urządzenie nie zobojętniło — zgóry zaraz zaofiarował honoraryum, prosząc, ażeby przy chorej pozostał, dopóki-by niebezpieczeństwo nie minęło.
Doktor popatrzył obojętnie na pieniądze, schował je do kieszeni z równą krwią zimną i rzekł chłodno:
— I bez tego-bym nie opuścił chorej.
Pozostał więc w pierwszej izbie, rozpatrując się, dziwując — a z największą ciekawością przyglądając Sylwanowi, którego mowa zdradzała wykształconego człowieka, a strój czynił go