Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choćbyś mnie złotem obsypała, bo mnie twoje dobro i jego szczęście droższe nad złoto. Nie durz się — nie psuj dziecka; wracajmy na naszę ziemię. Zapłaczesz, zobaczywszy ją, gdy cię woń stepu zaleci — no, to co? lżej na sercu potem będzie; a to mała rzecz: kości położyć przy swoich, na poświęconej ziemi? A to mała rzecz: wody się tamtej napić powietrzem tchnąć?
Przeżegnała się Tatiana i poczęła łagodniej, widząc ją smutną.
— Miej rozum, Horpyno, kiedy on, on, co przecie głupi nie jest, a widzi, że tak będzie lepiej. Pocałuj go, zabierajmy się na wozy i — do domu! do domu!
Tatiana klasnęła w ręce, brzydka, pomarszczona, męzka jej twarz pojaśniała, rozpromieniała, coś poetycznego ją ozłociło.
— Do domu! Głupia! — przerwała Horpyna — jakby my-to dom miały? Chaty ojca dawno śladu niema, a i wieś się spaliła. Jaki dom? gdzie dom? — Ruszyła ramionami.
— Ukraina cała domem nam — odparła Tatiana — kąt się znajdzie, a tu co? Tu na ciebie patrzą ludzie, jak na wilka, ty na nich jak na inne plemię. Inna mowa, obyczaj, powietrze i woda. Tu umierać, nie żyć.
Zadumana Horpyna nie odpowiadała: spuściła głowę i myślami musiała być gdzieś daleko. Ta-