Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnak, by się z nim radzić można, gdyż — lekko zawsze brał wszystko.
— Ja go znam dawniej i lepiej — odparł Sylwan. — Ma on pozór człowieka lekkomyślnego, ale sąd zdrowy, serce dobre, charakter szlachetny. Być może, iż trochę za pochlebnie go sądzę, bom go kochał i kocham jak brata... jakkolwiekbądź — widzieć się z nim muszę.
Trochę później Horpiński wziął na stronę p. Michalinę.
— Nie dowiedziałem się wiele — szepnął jej — lecz to, co mi mecenas powiedział, starczy, abym mógł panią uspokoić. Jeżeli nie więcej wynoszą ciężary pilno wymagające spłacenia, nad to, co mi mówił p. Pawłomorski — znajdziemy kredyt i zapobieżym katastrofie.
Potrzeba jednak będzie kogoś, coby po tem objął zarząd majątków i gospodarował rozumnie, umiejętnie i uczciwie.
P. Michalina popatrzyła mu w oczy.
— Czy i kogoś takiego znaleźć się pan spodziewasz? — zapytała.
— Dla czegóż-by nie? — odparł Horpiński. — Mój Wojtek przyjść nam w pomoc będzie musiał.
Długo jeszcze wieczorem trwała rozmowa, którą Misia i Sylwan starali się sprowadzić na obojętne przedmioty, a biedna Zawierska mimowoli zwracała na to, co ją dolegało. Obojgu im nie