Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzący bacznie obu, p. Emil Paczuski znajdował to — nienaturalnem.
Wnioskował nawet, że chyba — Nitosławski coś wiedział, co mu tłómaczyło fakt ten w zdumienie wprawiający wszystkich innych gości.
Na pannie Michalinie widocznie ten wypadek — czynił przygniatające jakieś wrażenie. Chodziła blada, niespokojna, a oczy jej daleko częściej się zwracały ku Horpińskiemu, niż ku nowemu gościowi. Odgadywać się zdawała przykrość, jakiej doznawała. Pragnęła go pewnie pocieszyć — czy przekonać się do jakiego stopnia uczuł to spotkanie — bo, idąc do babuni, obrała taką drogę, aby się na niej spotkała z Horpińskim. Skinęła na niego, bo stał trochę zdaleka — zbliżył się...
Salon był nadto pełny, rozmowa prawie niemożliwa; panna Michalina poprowadziła go ze sobą do przyległego gabinetu, w którym osób było daleko mniej — i para stolików czekała na graczów.
W głosie Michaliny czuć było wzruszenie.
— Znasz pan Nitosławskiego? — spytała.
Zimno i sucho odparł Sylwan:
— Nie mam honoru.
— Ludzie znajdują panów tak nadzwyczajnie podobnymi do siebie, ja — nie...
Zwróciła się ku niemu. Stał przed nią blady,