Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobywając biletu i załamując go powoli. — Jeśli wam dobrze przy nowym panu.....
— Juści dobrze — rzekł Konrad — choć nie bez tego, żeby nie był wymagający czasami.
— Ha! ha — przerwał Paczuski, przedłużając rozmowę — masz szczęście służyć u człowieka, którego tu w Warszawie wszyscy cenią i są go ciekawi — a choć go cały świat zna, sztuka w tem, że nikt o nim nic nie wie!
Konrad wprawiony w dobry humor, poufalszym tonem rozmowy z dawnym panem, począł się śmiać także, zatarł loków, z nogi na nogę przestąpił, ujął się ręką jedną za drzwi, i rzekł potrząsając głową:
— Pan myśli, że ja, co mu służę, więcej go znam od innych? Jak Bóg miły — nie.
— No — przecież?
Ruszył ramionami p. Konrad.
— Albo ja co wiem! — Nic.
— Zawsze coś więcej niż my wszyscy, bo przynosisz mu listy i odnosisz na pocztę te, które pisze.
Konrad tak się śmiać począł, iż trzepaczka mu zpod pachy wypadła.
— Proszę jaśnie pana — listu u nas ani na lekarstwo nie znaleźć — zawołał. — On do nikogo nie pisze i do niego żywa dusza.
— Cóż znowu? — zaprotestował Emil — żarty!