Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na obiad dnia tego przypadkiem zaproszony był Emil Paczuski. Wypadło mu tą grzecznością opłacić jakąś przysługę. Pruszczyc w czasie obiadu przypatrywał mu się bardzo bacznie, — słuchał jego rozmowy z panną, która więcej zabawiała gościa niż on ją, a po obiedzie, zbliżywszy się do pani Zawierskiej, przy czarnej kawie, szepnął jej cicho:
— Pani moja łaskawa, możnaż obwiniać Misię, że się z wyborem nie śpieszy? Przyglądałem się i przysłuchiwałem w czasie obiadu tego młodzieńca rozmowie!! Ładny chłopiec, krew z mlekiem, dobrze utuczony i gdyby na pieczyste, tobym go wybrał chętnie... Ale na męża! dla panny Michaliny!! Ona-by z nudów z nim umarła, bo to wiatrem nadęte i niema w tem nic!!
Emil Paczuski — należy go oczyścić z podejrzenia, — wcale o pannę starać się nie myślał, uznając sam, że nie dla niego ona była. Lubił z nią mówić, dumnym się czuł z przyjęcia w tym domu, ale ani zakochać, ani się rozmarzyć nie ośmielał.
Misia, która na wskroś przenikała ludzi i każdego z nich umiała zużytkować właściwie — znała słabe i mocne strony Emila, posługiwała się nim chętnie i zręcznie, a prawie zawsze tak, iż on sam nie wiedział o tem, do czego jej był potrzebny.
Ciekawość względem Sylwana Horpińskiego, którą objawił Emil poprzedniego wieczora, za-