Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że został podrażnionym boleśnie; lecz wyraz twarzy, krótkotrwały, który nie uszedł baczności Misi, nauczył ją, że nigdy więcej przedmiotu tego dotykać nie była powinna.
Starała się tegoż wieczora wynagrodzić swą niezręczność Horpińskiemu uprzejmością wielką i okazanem mu współczuciem.
Gdy się wszyscy porozchodzili, a przy babci została tylko Misia, aby dopilnować przenosin jej do łóżka, staruszka dała jej znak, pochyliła się do ucha i grożąc palcem — szepnęła:
— Moja Misiu — ostrożnie! Biednego tego filozofa gotowaś zbałamucić i rozkochać. Jak on cię pożera oczyma.
Zarumieniła się Michalina.
— A! babciu — odparła śmiejąc się — nie jest to płochy młodzik.
— Tem gorzej — dokończyła staruszka — bo więcej cierpieć będzie. Już to prawda, że do ciebie się zbliżyć a nie rozkochać w tobie — nie podobna — ty, moja czarowniczko droga.
I pocałowała ją w czoło.
— Ale i ty moje serce, bardzo mile na niego spoglądasz! Ej! ej!
Michalina usiadła przy babce.
— Będę szczerą — odezwała się do niej. — Nie taję tego, że ze wszystkich mężczyzn, jakich bliżej poznać mogłam, ten Horpiński pewnie mi się