Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się małe trafiają — dorzucił Paczuski — ot, jak Rusinowy Dwór. No — i ludzie się na nich trzymają...
Jacuś pomyślał.
— Proszę jegomości — rzekł dowcipnie — ja raz w życiu widziałem siedzącego na wierzbie zająca. No — i siedział... Psy go napędziły, wierzba była pochyła... no — i salwował się na nią.
Rusinowy Dwór — to trzeba znać — dodał i splunął.
— Napił-byś się waćpan czego? — spytał Emil.
— Jeżeli łaska pańska, kieliszeczek jeden, nie jestem od tego...
Paczuski otworzył drzwi i zawołał o wódkę. Podano ją, a Jacuś, wychyliwszy — za zdrowie jegomości, chrząchnął i odezwał się:
— Rusinowy Dwór trzeba znać — ale tego, co oni tam, nikt nie dokaże... Kto ich wie, co to za ludzie?.. chłopiska... Sama dziedziczka, pożal się Boże, prosta, gburowata, chamska córka... choć jej na niczem nie zbywa — ale dlatego przędzie i pierze, i z ogrodu ziele gotowa nosić. Więc co to dziwnego, że im tam na tym ziemi kawałku, jakotako się powodzi? Nie każdy zechce pójść za pługiem...
Ruszył ramionami.
— Widziałeś asan kiedy tę kobietę? — spytał Emil.