Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cudownym w Zachodzie Słońca... wszyscy, co go słuchali i patrzali nań, wynieśli z widowiska tę rozkosz, jaką upaja doskonałe dzieło sztuki...
Śmiano się i rozprawiano...
Imię Żółkowskiego dawało się słyszeć naprawo i nalewo...
Przy jednym z małych okrągłych stolików siedzieli dwaj młodzieńcy, których bardzo wykwintne i świeże ubiory — starannie ułożone włosy, — nawet ładne i dosyć szlachetnych rysów twarzyczki, kazały się domyślać — przynależności ich do wyższych, jeśli nie najprzedniejszych, klas towarzystwa.
Towarzystwo, jak wiadomo, dzieli się u nas, a potrosze i wszędzie na świecie, na wiele klass i odcieni. Jest tedy naprzód — towarzystwo kalexochen, to które się mniema samo tylko właściwie uprawnionem do noszenia tego miana — śmietanka!!
Tuż przy niem leży warstwa, która niekiedy, w szczególnych wypadkach, przypuszczaną bywa do „elity“, ale w duszy zazdrości jej, nienawidzi, sarka na nią i jest pocichu wyśmiewaną; tę wszakże niechęć wzajemną dwu słojów społecznych pokrywa na oko uprzejmość i — znośne stosunki.
Przejście z jednej warstwy do drugiej nie jest niemożliwem. W ogóle pierwsza ma więcej przod-