Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spytkowa, chociaż blada, zachowała całą przytomność umysłu, spojrzała na salę i poczęła ku niej wracać, a powracając i śmiejąc się dla pokrycia uczucia, którego doznawała — odezwała się:
— Zemsty się nie lękam, ale winnego wysłucham... Przyjedziesz, gdy cię syn mój wezwie.
— A wyjazd do Warszawy? — spytał Iwo, którego oczy paliły się.
— Odłożę — odpowiedziała wdowa obojętnie.
Weszli do sali, mówiąc o polowaniu.
Niktby się był nie dorozumiał, że przed chwilą między niemi o życie lub śmierć toczyła się walka.
Kasztelanic rychło pożegnał się, siadł na koń i odjechał. Noc była ciemna, piękna, księżycowa. Eugenek gonił oczyma zręcznego jeźdźca, który w cwał puściwszy konia, znikł wkrótce w lipowej ulicy.
Chciał, powróciwszy do matki, nagadać się o Iwonie, podziękować jej, ale mu powiedziano, że z bólem głowy położyła się i nikogo, nawet jego, wpuszczać do siebie nie kazała...




W tydzień potem Eugenek zdziwił się, gdy mu obojętnie dosyć przypomniała, że powinien odwiedzieć kasztelanica i może go zaprosić do Mielsztyniec raz jeszcze, nim do Warszawy wyjadą.
Chłopcu to było bardzo miło, bo kasztelanica niezmiernie polubił i czuł doń pociąg, którego sobie wytłumaczyć nie umiał. Wybrał się więc konno na rabsztyniecki zamek z panem Zarankiem i masztalerzem.
Wiadomość o tej przejażdżce, tak na pozór mało znaczącej, pomiędzy starymi sługami mielsztyniecki-