Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ga, oblicze, gdyby posąg stary, zwracały na siebie oczy. Ubranym też był, choć to w dzień powszedni, bardzo wytwornie.
— Szanownego sąsiada — odezwał się pan Spytek — bardzo mi widzieć miło. Zdaje mi się, iż podobno była wzmianka o jakimś interesie...
— Tak jest, tak jest, jaśnie wielmożny panie, odparł Repeszko, powtarzając ukłon pokorny. Wiedząc, jak miłe są cisza i spokój j. w. panu, nigdym się nie ośmielił zakłócać ich... ale malenieczka kwestyjka graniczna. Chcę ją podać pod sąd i wyrok pana dobrodzieja...
— Graniczna kwestya? — spytał gospodarz — ale szanowny sąsiedzie, to mnie nadzwyczaj dziwi. Od lat przeszło stu pokończyliśmy wszelkie możliwe wątpliwości graniczne, okupując święty spokój setnemi ofiarami... Zkądby się to wzięło?
— Ja nie wiem — odezwał się Repeszko — ale nowy przybysz, szanując święte prawa własności, nie pragnąc nigdy cudzego, a usiłując uniknąć wszelkiej zwady, starałem się upewnić w moim ubogim kawałeczku ziemi. Otóż przy świeżem zatykaniu łąk, gdzie Mielsztyńce od Studziennicy odgranicza strumyczek... zamiast stałej granicy, odkryła się używalność... Strumień płynie każdego roku inaczej... ztąd niepewność... Gdyby była mapa, tobym pokazał.
— O wieleż to iść może? — przerwał pan Spytek — jakaż to tam różnica?
— Na całej przestrzeni — odparł pokornie Repeszko, to tam może jakich parę morżków łączki j. w. panie, i to często gęsto piaskiem a mułem naniesionej. Bóg widzi, że chciwy nie jestem, a czego mi tam Opatrzność łaską swą dorobić się dała, to pragnę zachować tylko, boć to krwawica, całego życia owoc!...
— Szanowny panie sąsiedzie, — rzekł Spytek — ja wcale sędzią w tej sprawie być nie mogę, przechodzi to moję kompetencyę... Najprzód, któż sądzi własną rzecz... powtóre mało znam granice; po trze-