Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystkie też przez zabobonnych ludzi pochwytane znaki jakieś oznajmywały nieszczęście. Hełm z podniesioną od wieków stojący przyłbicą, przez który wyglądała zbielała głowa trupia, nagle się zatrzasnął, a gdy stary sługa nazajutrz, zdumiony podniósł wizyr, znalazł w nim tylko czarną próżnię. Głowa znikła...[1]
Biała niewiasta, z krwawem na szyi znamieniem, nocą ukazywała się, powoli przechodząc salę... W pokoju nieboszczyka Spytka widziano przez kilka wieczorów z okien bijącą łunę, jakby od katafalkowych świec, a gdy burgrabia tam wszedł, lękając się pożaru, nie znalazł nic, oprócz maleńkiej lampki przed obrazem patrona.
Cisza śmierci zawisła nad Mielsztyńcami. Nie wolno było ani wspomnieć o zaszłych wypadkach. Dla zatarcia ich śladu, Eugeniusz wyjechał natychmiast do Warszawy, przykazując, aby na zamku wszystko w dawnym utrzymało się porządku, a potajemnie wydawszy polecenie, aby matce, jeśliby się zgłosiła, dozwolono rozporządzić się tu, jako pani i dziedziczce[2] bez ograniczenia.
Wszakże Spytkowa, raz rzuciwszy Mielsztyńce, już się ich wyrzekła na wieki. Była to niewiasta energicznego, męzkiego charakteru i serca. Postanowiwszy poślubić ubóstwo z człowiekiem, którego niegdyś kochała, nie cofnęła się przed tem widmem bladem, które dla niej, nawykłej do dostatków, do przepychu i zbytku, straszniejszem było niż dla każdej innej.

Ale Spytkowa wyszła z ubogiego domu szlachcica, a przez lat kilkanaście jak niewolnica, jak obca sercem, nie przyrastając ani do obyczajów dworu, co ją otaczał — żyła wspomnieniami. W chwili gdy opuściła zamek, ta męczarnia przeniesiona mężnie, pierz-

  1. Mówiono po cichu, że ją, uchodząc pani zabrała ze sobą, aby Jaksom powrócić.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Brak części tekstu (uszkodzona strona). Tekst (oznaczony kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania z 1879 roku, str. 353.