Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ordynaryę, parę koni i parę wołów, nic mi więcej nie trzeba.
Poczęli się jedni śmiać, drudzy dziwować. Rybka namawiał, a Oczko głową trząsł, powtarzając.
— W chacie się urodziłem, w chacie umrę, bo mi tam najlepiej. Widzicie, że napróżno matka nas w kolebce mieniała: do czego Pan Bóg człowieka stworzył, tem on powinien być nie sięgając wysoko, bo wszędzie szczęśliwym można być — kto poczciwy... Niechaj Rybka króluje, Oczko będzie czarną ziemię orał i śpiewał.
Tak się stało, jako chciał: powrócili ci do pałacu, on do starej chaty, przy której koza czarna stała, tupając nogą i brodą potrząsając.
Na Oczka ludzie powiadali: — Głupi! — a gdy królewicz do niego przychodził nieraz smutny i zmęczony, szeptał mu: — Tyś i rozumny i szczęśliwy; niekoniecznie szczęście na wyżkach mieszka i w bławatach chodzi.

KONIEC.