Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
9

— A! a! Wachler! szepnął przeor do siebie, dawno mi ten niemiec podejrzany. — Bóg ci zapłać stara, poczciwa sługo Matki Boskiéj, — idź, a nie mów nikomu... Pan Bóg ci nagrodzi twoją pracę.
To mówiąc, przeor żywiéj pośpieszył na mury, wszedł na nie i prosto dążył do Czarnieckiego, który z obuszkiem latał i ludzi opieszałych do dział spędzał i do strzelnic; a już mu się i ofukiwali niektórzy i niesłuchało wielu, jakby rozkazów nie rozumieli. Czarniecki był w gniewie i furji, biegał od jednego do drugiego, posyłał ślachtę, a leniwszym się nawet po uszach dostawało. Kordecki odwołał go na stronę.
— Panie Pietrze, rzekł, chodźcie-no z Zamojskim na radę do mnie, chwili niéma do stracenia, zdrada się knuje, potrzeba o sobie myśleć.
Czarniecki aż się za głowę pochwycił, ale pomiarkował, że ten ruch zdradzić go może, i udał że czapki poprawia, ramionami rzucił, a choć stary, biegiem pośpieszył po pana Miecznika; słowo mu tylko szepnął w ucho i razem żywo zwrócili się do klasztoru. Po drodze ściągniono tych, którym więcéj wierzono, i już wchodzili w korytarze, gdy trąbka ozwała się u wrót piérwszych, zwiastując jakiegoś posłańca.