Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
81

Wejharda lub Sadowskiego dali, inaczéj iść tam nie powinieneś; potrzebniejszyś ty tu wszystkim.
Aż nadbiegł i zdyszany pan Piotr Czarniecki.
— E! do kata, — wołał zdaleka — co to znowu się święci? Co waści panie Mieczniku w głowie? do obozu szwedzkiego się zechciało; a toć was te niegodjasze zamkną, ani chybi. To traktowanie całe, ja w to ciągle biję... nic potém, nic potém; po co traktować? chyba kulami. Fe! fe! albo to my niemcy? Rznąć do nich gęsto i po wszystkim. Proszę państwa, z pozwoleniem, że użyję trochę grubjańskiego porównania, gdy kłapouche wlézą do ogrodu, czy z niémi traktują?
Pomimo powagi téj sceny, wszyscy się rozśmieli. Czarniecki obrócił się do przeora.
— A co, ojcze, nie prawdaż? xięży zatrzymali, i teraz grożą im, i nam będą po nosie pstryczki dawać. Ot już jak wałem opasują nas te bestje, to nic — potém — te... a tu strzelić do nich wara! bo na xiężach mścić się będą; to tu wściec się przyjdzie.
Pan Miecznik któremu chodziło o uniewinienie się, bo posłów radził, oparł się.
— Czekajcież, — rzekł — nic niéma straconego jeszcze, zobaczycie, ja sam idę do nich j