Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
350

umieli. Nieustanéj tu potrzeba było pilności, czuwania, by niedać się nigdy wzmódz tym panicznym strachom, ciągle je przerywać i gasić. Przeor pracował w pocie czoła, w bolu serca walcząc ze słabością ludzką. I nie rozjątrzało go to, ani gniewało, bo serce jego nieznało gniewu nigdy, litość w niém zastępowała to uczucie; okazywał surowość gdy jéj było potrzeba, ale nie czuł niechęci, znużenia, niecierpliwości. Z słodyczą anielską rozpoczynał to dzieło Penelopy, co rana dokonane, co nocy sprute na nowo. I praca była bez końca! Z jednéj strony potrzeba było nieustannéj odwagi, z drugiéj cierpliwości nieustannéj.
Takie było wielkie dzieło Kordeckiego.
Trzeci dzień miał się ku wieczorowi, przeor był w swojéj celi na rozmyślaniu, gdy pierzchliwa ślachta wpadła oznajmując mu, przybyłe z Krakowa posiłki szwedzkie.
— Ojcze przeorze zginęliśmy, — zawołali cisnąc się tłumnie, — wozy idą z Krakowa, prochy, broń, posiłki dla szwedów!
— Cóż tedy dzieci moje, — spytał łagodnie, — a nie widzieliście, czy idzie tam im w pomoc ufiec aniołów, zastęp Cherubinów, potęga Marji, jak nam?