Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
349

wiary i zgody! I tak był pewien ocalenia, jakby oczyma swemi oglądał je wprzód, niż się spełniło. Nikt w tym względzie nie dorównywał jemu. Wszyscy mieli chwile zwątpienia, boleści, wszyscy mieli godziny słabości, on jeden od nich był wolen; a jeśli go dotknęły, to wnet gorącą modlitwą, i pokorą odpędzał grzeszne strachy, i korzył się u krzyża, który nań zlewał pociechę i męztwo. Przyciśnięty, ratował się pieśnią do Ducha Świętego, a nim ją ukończył, zbroja okrywała piersi, pogoda wyjaśniała czoło.
Tego bohatérskiego stanu duszy jego, nic zmienić nie potrafiło, czas nawet który kruszy ludzkie postanowienia, rdzą niepowodzeń powolnych, czas zdawał się go zbroić i wzmacniać. Więcéj czuł obawy w początkach samych, dziś tyle przetrwawszy, już o niczém nie wątpił, czuł cud i wierzył weń.
Ale obok niego oprócz dwóch wodzów nieustraszonych także, rozgrzanych walką w któréj życie zaczerpnęli, prócz garstki wiernych, reszta codzień traciła siły, codzień potrzebowała wlania ducha nowego. Nawet xięża, przy codziennym bezpośrednim wpływie Kordeckiego, wytrwać w nim nie mogli; wsparci na chwilę, upadali, wstydzili się, podnosili i na wiarę zdobyć nie