Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
31

— Nie moglibyście wytłómaczyć mi jakie?
— Zdaje mi się że kiedy im najlepsi puszkarze uciekają z twierdzy... to coś znaczy.
— Gdzież? jacy? — odwrócił się szwed.
— Jednego już mamy.
— Gdzież jest?
— U mnie; zwabiłem go nadzieją dobréj zapłaty i mnisi już na téj baszcie (wskazał palcem) nie mają kogo przy działach postawić. Mniéj jednym umiejętnym człowiekiem i to wiele; a co lepiéj przynosi nam szczegółowe wiadomości o stanie ducha i murów: załoga niechętna, buntują się ludzie, mnisi tylko i ślachta za łeb ich trzymają; co chwila można się spodziewać że nam bramy otworzą.
Z niedowierzaniem słuchał generał opowiadania i głową kiwał.
— A jednak, — rzekł — od téj baszty opuszczonéj, dobrego ognia na nas dają!
— A! oczewiście, — odparł Wejhard — muszą się maskować i to już pewnie postawili co mieli najlepszego; ale zawsze odebraliśmy im prawą rękę, jest to cudzoziemiec. Polacy z szablą w ręku a w polu zuchy, ale u dział a w kąt zaparci na długo, nie wytrzymają, pośpią się zaraz lub pokłócą.