dziesiąty, upatrując na murach gdzieby się łatwiéj wyłom dał zrobić, i w ten punkt chcąc wszystkie działa swoje skierować.
W piérwszéj chwili, przybywszy, lekce sobie ważył twierdzą i jéj obrońców, gniew też nim miotał gdy tyle czasu tracił na dobycie tego, jak go nazywał, kurnika; dziś już widząc że z ludem mężnym, z żołnierzem wprawnym i z mocnym dosyć zamkiem ma do czynienia, uważniéj działać poczynał. Wycieczka z Częstochowéj, nauczyła go, że nie z samemi mnichami prowadzi wojnę.
Zobaczywszy Wejharda podjeżdżającego, który mu zawsze krew psuł, odwrócił się z widoczną niechęcią. Hrabia miał dobrą minę, choć w sercu był zły i smutny, postanowił inaczéj rzecz malować niż była, i z Wachlera uczynić Millerowi rzecz wielką, a sobie zasługę.
Panując doskonale nad wyrazem twarzy, rozjaśnił ją i pozdrowił generała bardzo wesoło.
— A co? poddają się? — rzekł Miller szydząc.
— Poddadzą, — odparł Wejhard z uśmiechem tajemniczym.
— Jakoż są i znaki przepowiednie! strzelają!
— Są znaki i bardzo widoczne.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/30
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
30