Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
265

senny, smutny, szary, jesienny. Na murach stali jeszcze ludzie, ale już dzieło nocy było szczęśliwie dokonane. Przeor co piérwszy kamień położył z krzyżem świętym, ostatnią téż cegłę przeżegnał.
— Na chwałę twoją panie, na upokorzenie nieprzyjaciół wiary świętéj.
— Amen, odkrywając głowy, odezwali się wszyscy. I szedł wzdłuż ściany, kropiąc mury wodą święconą, a modląc się.
Cóż-by to powiedzieli ludzie, którzy wierzą tylko w potęgę kul i w siłę pięści? spójrzawszy na wiarę, z jaką, kroplę wody rzucał na głazy, pewien że je pokrzepi rosą niebieską, że je spoi i uświęci. Coby to rzekli rachmistrze i matematycy i ludzie oręża, widząc z jakiem uspokojeniem bezpieczeństwa, stanął lud za tą tarczą słów i rosy?
A przecież, choć niepojęte, choć nieodgadnione, i słowa miały siłę i woda ta moc miała; — moc modlitwy co Boga z niebios sprowadza potężniejszego nad wszystkich. A śmiech szyderski, a zdumione niedowiarka oko, nieodjęły temu dziełu Pana, pobłogosławionemu z niebios, mocy niebieskiéj.