Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
240

— Dziś wszyscy się modlili, padali czołem, tyś stał i milczał i śmiał się...: Nikt ci nie da litości ziarnka, boś ty jéj nie dał nikomu... Oddaj mu Hannę...
— Jemu! Czego ty chcesz ode mnie! idź precz kobiéto!
— Chciałbyś? nie pójdę... nie dam ci dnia ani nocy... oddaj mi Hannę... zły starcze...
Krzysztoporski w ostatnim gniewie i rodzaju obłąkania, porwał za muszkiet, w głowie mu się zawracało.
— Stara! strzelę!
Konstancja rozśmiała się swoim obłąkanym głosem dawnym i uszła.
On pozostał cały się trzęsąc, zgrzytając zębami i miotając się jak w chorobie. Ojciec Mielecki, który w téj chwili nadszedł, znalazł go tak dziwnie poruszonym, że nie mógł pojąć co mu się stało. Na widok xiędza, rzucił muszkiet przecie, usiadł i zwiesił łysą głowę na ręce...
Ucichło, noc czarna trochę przyniosła spokoju. Xiądz Mielecki odszedł znowu do północnego chóru... Krzysztoporski pozostał, chodził rozogniony i niespokojny. Wśród szumu wichrów, ciągle mu brzmiały słowa: oddaj mu Hannę!... — oddaj mu Hannę!... Konstancja umie-