Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
24

sypali się wszyscy w dziedzińce i ze łzami otoczyli przeora, jak tylko go postrzegli.
— Ojcze! nie opuszczaj nas, nie oddawaj w ręce nieprzyjaciół, zdrada! nieszczęście!
— Co się stało? wołali inni, gdzie zdrada, wskażcie nam winnych!
— Nic, nic, dzieci moje, bądźcie spokojni, i wracajcie do swoich zatrudnień; kto dźwignie broń, kto użytecznym być może, na mury z nami, reszta módlcie się i siedźcie — waszym orężem modlitwa. Nie obawiajcie się, Bóg łaskaw!
— A! zmiłujcie się, — zawołała jedna z niewiast całując rękę przeora, — nie pozwalajcie oddawać nas szwedowi...
— Nie! nie! będziemy się bronić do upadłego, odparł Kordecki, nic wam nie grozi, rozchodźcie się i nie trwóżcie, a kto pomódz może, niech rąk nie żałuje... Wy panowie bracia, obrócił się do ślachty, wraz z nami na stanowiska; złożyliście w murach twierdzy coście mieli najdroższego, żony i dzieci wasze; brońcież ich z nami razem.
Tu jął wyznaczać dowódzców, a każda kupka ślachty i zakonników, poszła strzedz swéj dzielnicy na kortynie. Pan Zygmunt Moszyński z ojcem Hilarym Sławoszewskim stać mieli od