Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
187

Stara powlokła się przysuwając do rozmowy, którą rozpocząć pragnęła.
— Cóżto, że jw. pani dotąd nie widziałam, wszak to podobno tu od początku oblężenia?
— A tak ci moja kochana, ale ja w kąciku sobie siedzę, i nie włóczę się między tę drobną ślachtę...
— Sprawiedliwie pani powiada, tu takiéj różności nazbiérało się, siła wszelkiego narodu, a zaraz widać, że to jw. pani nie przystoi lada z kim się bratać.
— A ty tutejsza, moja kochana?
— O! mnie tu znają od lat trzydziestu, sługa matki Boskiéj, Kostucha, teraz zostałam chorążym w naszéj załodze i wojuję ze szwedami.
Płazina się rozśmiała. — Jakto? hę! to i ty wojujesz?
— Jak zwykle starszyzna! ja im kule daję, sama się schowam, a oni strzelają. Alboż to baba ma już w kącie siedzieć?... Orzeszki im noszę...
— Jakie orzeszki?
— Kule to się rozumie jw. pani.
— Gdzież je bierzesz?
— A, za twierdzą.
— To ty wychodzisz?