Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
152

śli. Stanęło więc znowu na tém, i Miller przyzwalał, żeby zakonników uwolnić.
Wejhard tylko zakrzyknął.
— Generale, gubicie najlepszą sprawę!
— O radę już was nie proszę, — odparł szwed dumnie, — dość jéj słuchałem.
Wrzeszczewic odszedł niby rozgniewany, — ale wysłał Kalińskiego na zwiady i do rady; a nie mogąc sam, działał przez niego.
Xiądz Błeszyński i Małachowski siedzieli na suchym pniaku wśród gawiedzi, która im nie dawała się modlić, i wzajemnie się przed sobą zrana wyspowiadawszy, czekali śmierci, któréj pewni byli. Zaproszeni do stołu, wzięli to za rodzaj szyderstwa i niemniéj wyglądali spełnienia dekretu. Żołnierz szwedzki, w którym starego rycerskiego ducha nie było, który uczuć nie umiał wielkości tych ludzi, w prostocie gotowych na męczeństwo, idących skromnie jak dzieci na śmierć bezczesną, — chodził w koło nich naumyślnie śpiewając, popychając jednego, to drugiego, podnosząc im blizko twarzy dymiące głównie, niby dla ogrzania, targając za kaptury, by odsłonić nagie głowy, szarpiąc za szkaplerze, i nieustannie ich niepokojąc. Oni to