Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
153

wszystko znosili w milczeniu, z krwią zimną i rezygnacją bohatyrów Chrystusowych.
W tém zbliżył się Sadowski, z wesołą twarzą, kręcąc wąsa.
Myśleli, że miał rozkaz prowadzić ich na śmierć: wstali, spójrzeli na klasztor, jakby go żegnali i ojciec Błeszyński ukląkł.
— Miło mi, — odezwał się po polsku Sadowski, — zwiastować wam dobrą nowinę.
— Nie szydźcie z nas, — zawołał Małachowski żywo, — nie godzi się to mężom rycerskim, weźcie życie, ale nie dręczcie ducha, to męka gorsza śmierci.
— Nie szydzę nigdy, — rzekł Sadowski łagodnie, — alem przyszedł istotnie zwiastować wam, żeście wolni.
— Wolni! — powtórzyli oba z niedowierzaniem i zdumieniem, — a potém z żywą radością, i ojciec Małachowski zbliżył się szybko ku zwiastunowi dobréj nowiny.
— Jakto! —
— Tak jest, — generał Miller wybacza wam upor i szyderskie traktowanie wasze, które było jakby dziecinną igraszką; idźcie i powiedźcie Kordeckiemu, niech się podda. Te słowa polecił mi wam od niego zwiastować; — oprzeć się