Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
255

dziemy Bogu i sobie, jakże kraj niema płynąć krwią i łzami? Opamiętajcie się ludzie małego serca i wierzcie Bogu; większych on zwycięztw dokonał. Oto ubożuchny syn przybrany cieśli z dwunastą prostaczkami, bez oręża krom słowa, podbił świat cały; a nie mógłby nas obronić?
— Lecz czy zechce? cicho spytał Moszyński.
— Zechce, jeśli mu uwierzym, odrzuci małowiernych! ale tu i ludzka rachuba nawet tyle przestrachu płonnego wzbudzać w was nie powinna. — Musiemy się obronić i obronim się. Zima sama odpędzi Millera, posiłki mogą nadejść od króla.
— Od króla, który ich sam niéma? rzekł Pan Skórzewski.
Bóg mu je da.
— Ale strzeżonego pan Bóg strzeże, — dodał ślachcic.
— Wstyd słuchać takiéj mowy, żal na nią odpowiadać. Zamknęliście się tu ufając opiece Matki Bożéj, ufajcież Jéj do końca, a włos wam z głowy nie spadnie. Niedowiarków tylko a nieszczerych Bóg ukarać może. Módlcie się, pracujcie i ufajcie.