Wejhard ramionami ruszył i usiadł.
— Ha! rzekł, to są chwilowe nieprzyjemności, ale przecież idzie.
— Ślicznie idzie w istocie, — odpowiedział Sadowski — noc dzisiejsza dowodem.
— To wina nasza, — przerwał Miller, — zdawało nam się że wojujemy z mnichami, a tam są tędzy żołnierze! Nauka nie pójdzie w las, przyjdą i działa z Krakowa.
— Wszystko to nie będzie potrzebném, — rzekł po chwili Wejhard.
— Wy mi zawsze niewiedzieć co obiecujecie.
— Twierdza ostatkiem goni, blizka poddania.
— Tak jest, gdyśmy tu szli, mówiliście że dnia pierwszego poddać się miała.
— Teraz to trochę pewniejsze generale, — rzekł ciszéj Wejhard, — wiem że wszyscy są już do ostatka znużeni walką, zniechęceni i radziby to skończyć.
— Tak, a jednak parlamentarzy nie przysyłają.
— Potrzeba znać sytuacją wewnętrzną twierdzy, tajemniczo rzekł czech.
— Naprzykład?
— Tam kilku utrzymuje kilkuset w uporze. Miller splunął z niechęcią.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/332
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
332