Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
316

— A co! zapytał gorąco.
— Wszystko dobrze, jak z masłem poszło — Popatrzcie no na szwedów cośmy im za sztukę spłatali, kręcą się jak w ukropie.
W istocie widok obozu z murów przedstawił jakby mrówisko, w które padnie gałąź drzewa — migały wszędzie drobne ognie i wśród ciemności poruszały się żywo w różnych kierunkach ku podnóżu góry; znać szwedzi niewiedząc dobrze co to było z niemi, obawiając się jeszcze, ze stanowisk bliższych na dalsze i niższe się cofali: stawili czaty i rozpalali ogniska: lud biegał, ruszał się, i szumiał.
— O! jak to Bóg wielki — krzyknął z uniesieniem Zamojski biegnąc do dział, których Wachler strzegł na wpół śpiący. Ognie ich posłużą nam za cel; Niemcze, celuj i pal do obozu...
Niemiec chwycił się acz niechętnie z posłania pod namiotkiem, spójrzał na Zamojskiego, pomruczał, ale widząc że nie przelewki, posłuchać musiał i działa poczęły grzmieć z bliższych stanowisk, do reszty Szwedów płosząc.