Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
288

Nie uszło to oka tych co nadzór mieli nad strzelbą, i pan Zamojski kilka razy go ofuknął, ale dójdź z Niemcem sprawy on swoje, ten swoje; ledwie się odwrócił starszy, Wachler się znów ociągał. Nie wiele też szkody kule z téj strony zrządziły nieprzyjacielowi. Z innych zato pilniéj szło i lepiéj. Co chwila widać było zmieniających stanowiska szwedów, bo im na nich dokuczano; najwięcéj kręcili się około baterji które wzmacniali, sypali, oblewali wodą, aby ich kule łacno nie brały. Kierował tą robotą pułkownik de Fossis, inżynjer, przyjaciel Wejharda, człowiek biegły w swéj sztuce, ale jak to się trafia u tych którym Bóg da rozum, a serca i uczucia poskąpi, człek bez wiary i bez poszanowania dla niéj u drugich. Reforma już wiele naówczas podobnych wychowała ludzi; de Fossis był ciekawym swojego wieku zjawiskiem. Z równą gorliwością jak drudzy nawracają, on wywracał wiarę w każdym z kim go życie na chwilę bodaj zetknęło, i było to jego ciągłą pracą, usiłowaniem, rzekłbyś celem jedynym. Chwycił był gdzieś filozofów, a nie pojął ich dobrze, zostało mu z nich tylko przekonanie, że cała prawda jest w słowach ludzkich, a życia tyle co tutaj. Ostróżnie swoje niedowiarstwo w świat popychał, bo wie-