Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
270

różańce, na piersi blaszane obrazki N. Panny, a w ustach chwałę patronki.
Ślachta stała na wyznaczonych miejscach kierując obroną i ludem z gorliwością niezwalczoną; bojaźliwsi tylko, słabi starce, niewiasty i dzieci wgłębi zabudowań klęczeli na modlitwie. Mnisi którzy niemieli wyznaczonych stanowisk i dozoru, szli tymczasem jak innych dni na nabożeństwo o zwykłéj godzinie, dzwon ich zwoływał w chwilach regułą zakonną opisanych; a chór napełniały razem głosy modlitwy i wrzawa niedalekiego boju, od którego trzęsły się okna i chwiać zdawały mury. Niekiedy padająca kula, która za sobą obłam ściany niosła, trzask łamiącéj się krokwi na dachu, wołanie stróżów, chlust wody, przerywały silniéj jednostajną psalmodją mnichów.
Kordecki był razem wszędzie i na modlitwie z braćmi, na murach z żołnierzem: rzekłbyś że się podwajał, głos jego brzmiał donośnie na wszystkie strony, a pogodne oblicze ukazywało niespodzianie, przewodnicząc do śpiewu i do boju. Chwilami tylko wpadał w głębokie zamyślenie, prorocze, posępne, jak gdyby postrzegał przed sobą wszystkie przyszłości klęski i ofiary, jakby go duch przenosił w cięż-