Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
268

biegła do szturmu. Na dachach gorzały bomby rzucone, ale ogień gasili stróżowie, w podworcach kule padały gradem mijając żołnierza; jedne źle skierowane przenosiły klasztor i kościół, drugie ich nie dosięgały. Śpiew na chwałę Maryi brzmiał ciągle i głuszył chwilami rozlegające się po górach strzałów grzmoty; przeor z krzyżem szedł i śpiewał, zastanawiając się przy zlęknionych, błogosławiąc mężnych. Gdy po pierwszéj chwili przestrachu, po kilku wystrzałach szwedzkich nieszkodliwych, nikt nie padł, a wszyscy jakby cudem ujrzeli się cali, z nowym zapałem każdy się rzucił do walki. Działa na baterjach ustawione z fortecy dość szczęśliwie napastowano kulami, a z ręcznéj strzelby rażono bliżéj się podkradającą piechotę.
Wśród tego zgiełku wojennego, nieustraszona żebraczka, która przed chwilą wyszła z posłańcem za mury, przechadzała się spokojnie, jak gdyby wśród lasu zbierała, jagody lub grzyby, kule szwedzkie do fartucha gromadząc. Strzelano do niéj napróżno, nic jéj ulęknąć nie mogło, powolnym krokiem szła daléj, zastanawiała się, wracała, wcale niezważając na świszczące nad nią kule.
Zajadłość szwedów, którzy wysilali się na