Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
244

doba, i że gdybym was obu na suchéj wierzbie powiesić kazał, włos-by mi za to niespadł z głowy.
— Panie generale, rzekł Tomicki, nie buntujemy się wcale, nie przez zuchwalstwo to mówiemy, jątrzyć was zapewne ani byśmy chcieli, ani pora; ale rzecz jest wielkiej wagi, potrzebuje namysłu, wymaga ostróżności. Mamy listy bezpieczeństwa, które składamy, mamy wyraźną wolą monarchy...
— A jaż to jego woli nie jestem dla was wiarogodnym tłumaczem? — zawołał Miller w gniewie.
Zakonnicy zmilkli, generał odwrócił się ze złością od nich i rzekł:
— Idźcie sobie! idźcie, ale zapowiadam wam, że tu kamień na kamieniu nie zostanie, ani się wasze bałwochwalskie świętości obronią moim działom — Precz!
Tak odprawiwszy mnichów, ledwie odeszli, wpadł na Wejharda:
— Słyszałeś hrabio — zakrzyczał z gniewnym śmiechem, słyszałeś to zuchwalstwo wygolonych pałek, ja się mam przed niemi tłumaczyć! ja usprawiedliwiać z tego co czynię! To nie są mnisi,