z kontreskarpów. Wśród nich Konstancja spokojnym krokiem szła śpiewając i zawiesiwszy płachtę u pasa jak kobiety co na grzyby wychodzą, poczęła podnosić kule, zbierać je i w fartuch składać.
Zamojski stał osłupiały.
— Wielka dla nas nauka, — rzekł ze zdumieniem, — jak się tu nam chlubić z męztwa! ona go więcéj ma od nas, i więcéj wiary niżeli my wszyscy. — Patrzcie jak śmiało idzie i zbiera, aż Szwedzi posłupieli.
Kordecki łzy miał w oczach, serce mu biło.
— Tak nieulękli, tak ufni, tak weseli powinniśmy być wszyscy — rzekł powoli.
Wtém znać ją postrzeżono z obozów, ukazali się kilku jezdźców: widać było po strojach, po osiodłaniu koni, po rzędach i uzbrojeniu, że to byli polscy żołnierze.
Kordecki się oburzył...
— I oni! — zawołał — i oni na Częstochowę! na matkę dzieci! o zgrozo!
Jezdźcy zbliżali się ku murom, na ich czele jechał barczysty słuszny mężczyzna w czerwonym żupanie i piaskowym kontuszu, z kołczanem u boku, łukiem na plecach, z szablą dobytą i krzykiem na ustach... Głos jego niedochodził pa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/233
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
233