żył się Rudnicki, chcąc mówić po ucałowaniu ręki przeora.
— Proszę do celi mojéj, rzekł Kordecki, i powiódł xięży za sobą; a tłum rozbiegł się po klasztorze niosąc nowy przestrach z sobą...
— Cóż mi powiecie? spytał przeor, czy odpisał nam Wejhard na list mój i Kasztelana?
Nie — rzekł profess z westchnieniem, wymówił tylko kilka słów szyderskich...
— Tegom się spodziewał, a Sadowski?
— Dał radę bezsilną, zwlekać, traktować i najlepsze tylko wytargować sobie warunki poddania.
— Poddania! powtórzył Kordecki z dziwnym wyrazem.
— Cóż mi pisze xiądz przeor z Wielunia?
— To zapewnie co i ustnie polecił mi powiedzieć, przerwał xiądz Chlebowski; widzieliśmy oczyma własnemi siły szwedzkie i najlepiéj o nich sądzić możemy, dziewięć z górą tysięcy ludu, dziewiętnaście dział wielkich, cały do nich przybór, żołnierz wytrawny, wodzowie dojrzali. Z Millerem idą, xiąże Hesski, Sadowski, Seweryn Kaliński, Wejhard i Zbrożek... Oprzeć się takiéj potędze niepodobna.
— Powiedz mi ojcze, spytał niewzruszony
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/191
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
191