Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znajmić, że już ich zajrzano idących ku domowi nowicjatu, w którym była dowódzcy kwatera i w koło którego rozłożył się obóz omackiem na prędce. Z niecierpliwością źle ukrywamy, oczekiwali wysłanych, oba dowódzcy, obiecując sobie skoro obejmą Częstochowę, pomścić na mnichach, za zuchwałe nieposłuszeństwo piérwszym rozkazom.
Gdy żołnierz od straży doniósł, że dwaj Paulini przybyli, Wrzeszczewic jakkolwiek niecierpliwy, sam już wyczekawszy się na nich, kazał nieco wstrzymać xięży i czekać im w podwórzu na wilgoci i slocie. Widać było z okna jak zakapturzeni mnisi sparli się o mur i otoczeni żołdactwem, wśród głośnych szyderstw gawiedzi, z zimną krwią i łagodną twarzą, znieśli to wymyślne męczeństwo słów, na które nawet odpowiedzieć wzbraniał im charakter kapłański.
Nareście wezwano ich przed wodza.
Posłani od księdza przeora byli: x. Benedykt Jaraczewski i Marcelli Tomicki, oba wytrawni, mężni, pokorni, cierpliwi, a duchem mocni; piérwszy wprawny do mówienia kilką językami, drugi łacinnik, szczególnie umysłu żywego, nie dającego się pożyć łatwo ani argumentami, ani strachem.