Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże tam gospodarstwo? — spytał, chcąc szlachcica rozruszać.
— At, małe dziedzictwo, wielkie kalectwo, JW. panie, wlecze się to jakoś.
— Zebrałeś już żyto?
— O! nie jeszcze, a tu kalendarz deszcze prorokuje.
— Ja mam już kilka tysięcy w kopach, ale jeszcze na polu.
— I ja niewiele schwyciłem do stodoły.
— No! a w domu tam jak? Bogu dzięki, córeczka zdrowa?
— Do nóg upadam za pamięć.
— Dobra, słyszę, gosposia. Sylwan nie mógł się odchwalić podwieczorku...
Stary pogładził się po łysinie i uśmiechnął mile. Hrabia kończył:
— A śliczna, słyszę, panienka!
— Niczego, JW. panie, ale zwyczajnie wieśniaczka.
— Daj, Boże, pociechę!
I hrabia, uprzejmie objąwszy radosnego rotmistrza, oddalił się od niego, odwołany przez kogoś. Szlachcic poszedł do gawędujących w kątku podtuptanych gospodarzy, przysiadł na rożku kanapy i cum debita reverentia, dla tak znakomitej kompanji nudził się i ziewał, starając mieć minę na wszelki wypadek uśmiechnioną.
Tymczasem rozpoczęły się tańce, które ostatecznie podzieliły towarzystwo na warstwy odrębne. Sylwan kierował niemi, zapalczywie lubiąc skoki i naturalnie rej wodząc jako w domu. Matka jego, także namiętna tancerka, nie ustępowała mu w ochocie i niezmordowaniu, a rotmistrz Powała nieustępnie jej pilnował, tak że to nawet trochę w oczy bić zaczynało i stara hrabina szepnęła córce, aby tę partie fixe starała się urozmaicać dla oka ludzkiego.
Postanowionem było w programie dnia tego, że wśród spoczynku po tańcach chwilę miała zająć muzyka: hrabianka Cecylja śpiewać miała cavatinę Belliniego, a towarzyszyć jej miał Wacław. Hrabia, trochę