Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ha! dziej się wola Boża! — zawołał, dźwigając się sił ostatkiem. — Nie pierwszy to ja, nie ostatni na coś podobnego zgodzić się muszę... Niech się osioł stara: ugłaszczę go, ale wprzód umrę, nim pozwolę na to, żeby gbur ów sięgnął po rękę Cesi... Ja nie wiem, co za nieszczęście wplątało się w losy nasze: pijmy czarę do dna, choć niezasłużoną!
Nazajutrz potwierdziła się nowina, udzielona przez Smolińskiego: hrabia posłał od siebie dla dowiadywania się o nabyciach i przekonał się, że korzystając z czasu, sędzia pokupował co najniebezpieczniejszych jego wierzycieli. Złowroga cisza panowała nad Denderowem: nikt nie dokuczał, ale widmo Słodkiewicza z obligami w ręku stało wciąż groźne przed oczyma hrabiego we śnie i na jawie. Czekał niecierpliwie skutku narady ze Smolińskim, przybycia nieprzyjaciela, a nic nie widać było... Nareszcie po kilkotygodniowem oczekiwaniu zjawił się eks-rządca, ale sam jeden. Hrabia tak był niecierpliwy, tak stracił ostrożność swą zwyczajną, że przeciw niemu do sieni wyleciał.
— A co, Smoło? — zapytał, miarkując się i poczynając od mniej ważnego. — Jest jaki majątek?
— Majątek się znajdzie, byle pieniądze — odparł Smoliński.
— Masz co?
— Będzie Hulajkowszczyzna, 800 dusz; Przeręby, dusz 500, Siemionówka...
— Ale to wszystko małe! — wykrzyknął hrabia, czekając, czy sam Smoliński nie powie co o Słodkiewiczu; a widząc, że ust nie otwiera, wostatku sam zagadnął. — No! a Słodkiewicz? widziałeś go?
— A, widziałem! — pocichu odparł Smoliński.
— Kiedyż przyjedzie?
— On bo nie myśli przyjechać — pocichu rzekł eks-rządca.
— Jakto? dlaczego?
Przykro się widać było Smole tłumaczyć: skrzywił się, począł czmychać.