Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcę, dopóki córka moja stanowczo nie rozstrzygnie. Z tego powodu, co do naszych też majątkowych spraw tłumaczyć się jeszcze nie widzę potrzeby.
Sylwan czekał tylko zapytania, na które odpowiedź miał gotową, i z udaną szczerością wyspowiadał mu się ze skąpstwa swego ojca, z jego żyłki do spekulacji, z wstrętu nawet, jaki miał do ożenienia syna, któremuby część majątku dymitować musiał i t. d.
Baron słuchał z uwagą, słowa nie odpowiedział i odesłał go do córki. Sylwan, wzywając w pomoc całej swej zręczności, poszedł do Eweliny. Znalazł ją, jak zawsze, na kanapie, samą jedną z oczyma wlepionemi w okna, zadumaną i smutną. Powitała go ozięble i wskazała mu krzesło, ledwie otwarłszy piękne usta, na których dawno szczery uśmiech młodości nie postał. Hrabia nie wiedział, od czego począć; ale mu się zdało, że jakikolwiek będzie początek rozmowy, zawsze ją do celu doprowadzić potrafi. Dotąd mówiąc do Eweliny o swojem sercu, odzywał się dwuznacznikami ostrożnemi, których ona, jak widać było z odpowiedzi, nigdy zrozumieć nie chciała, teraz postanowił być wyraźniejszym.
— Pani dziś wieczorem nie będziesz w resursie na balu? — zapytał wreszcie.
— Nie wiem, — odpowiedziała Ewelina — to od ojca zależy; nie szukam zabawy, nakazują mi ją, jak lekarstwo: biorę ją, jak miksturę lub pigułki.
— Jakto? i nigdy wesele drugich nie zarazi panią, nie poruszy, nie rozgrzeje?
— Smuci mnie lub powitanie obudza. Nie miałeś Pan listu od kuzyna? — dodała ciszej.
— Nie, ożenił się, a młodzi małżonkowie nie lubią pisać zwykle.
— Naco im świat, — zawołała Ewelina — gdy siebie mają!
— Są drudzy, którym także świat obojętny, bo na nim niema dla nich nikogo! — westchnął Sylwan.
— Jak ja! — dorzuciła Ewelina.
— Jak ja! — zawołał Sylwan. — Mówią, że szcze-