Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ojciec widocznie siedział jak na szpilkach. Równe prawie wrażenie zrobiła wieść ta na Cesi, która z gniewu i chęci zemsty bezsilnej pierwszy raz w życiu płakała. Powtarzała, że się pomści, odkładając na jutro dopięcie swych zamiarów, ufając jeszcze w siłę wspomnień i zręczność swoją; a że nic ją już nie trzymało w Warszawie, gdzie niewiele miała w towarzystwach powodzenia, poczęła naglić matkę o powrót do domu. Sylwan ich nie wstrzymywał wcale, sprawunki były porobione, wyprawa niemal gotowa, hrabina Eugenja znudzona, łatwo więc wszyscy zgodzili się na potrzebę powrotu i Sylwan, zachwyciwszy resztę grosza pozostałego u matki, przeprowadził ją do Miłosny, śpiesząc powrócić do Warszawy.
Uwolniony teraz od oka matki, od współzawodnictwa z Wacławem, cały się oddał pilnemu staraniu o baronównę. Czas swój rozdzielił na dwoje: na nadskakiwanie Hormeyerowi, świat wielki i zabawy pokątne w dobranem towarzystwie hulaków po ogródkach, po męskich kompanjach, w których grywano i pito do upadłego.
Jedno nie przeszkadzało drugiemu, dwa te życia szły obok siebie, nie zawadzając sobie i nigdy się nie plącząc z sobą. Większa część towarzyszów Sylwana, jak on, jedną nogą stała na posadzce salonu, drugą w błocie ulicy. Wyświeżeni, w białych rękawiczkach, sentymentalni, dobrze wychowani wśród kobiet i poważniejszych mężczyzn, zrzucali fraki, wstyd, pomiarkowanie i wszelkie uczucie przyzwoitości u Ohma i w Szwajcarskiej Dolinie. Śmielsi i bardziej zużyci puszczali się niekiedy dla oryginalności i na Dolinę Zieloną, naśladując, jak powiadali, księcia Józefa, który pod koniec życia dla najbrudniejszych istot czuł pociąg największy. Nie było dnia bez jakiejś w tym rodzaju zabawki; jednego z zakładu wynikłe powoływało śniadanie, często ciągnące się do nocy; drugiego ktoś dawał obiadek gastronomiczny dla jakiegoś przybysza z łysiną; tam była herbata z kartami, indziej karty z winem i t. p. Sylwan na wszystko