Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dnia jednego, nad który już odjazdu przeciągnąć nie było podobna, odprowadził go aż w ganek, uściskał, pobłogosławił po ojcowsku i rozczulony rzekł, kręcąc wąsa, żeby łzy obetrzeć niepostrzeżenie:
— No, no! dosyć tego babstwa, mosanie; kto zaś widział: mężczyźni jesteśmy! Ale wracajże mi asan prędko, panie hrabio, my cię tu tęsknie czekać i wyglądać będziemy. I piszże wasan, pisz często: posyłać będziemy na pocztę co tygodnia. Hryćko już gotów. A wracaj, kochanie moje!
Wacław wszystkich zkolei ściskał i powracał jeszcze, i oglądał się, i szeptał, aż wostatku potrzeba się rozstać było; i gdy siadł do powozu, Frania, nie oglądając się, szybko odbiegła do swojej izdebki.
Ostatniem słowem poczciwej Brzozosi było:
— Wszyscy głowy potracili! warjaty: ten, że kazał, tamten, że posłuchał! Tak, tak! ślicznie! a teraz będą tęsknić, płakać i chudnąć! Ale kiedy mnie nie słuchają, dobrze im tak: niech pokutują!
I, ręce łamiąc, poleciała za Franią.
Wacław jechał, całkiem zapominając o Cesi, o Denderowie, myśląc już tylko o Wulce i Frani. Jakże ta podróż, druga dopiero w jego życiu, różna była od pierwszej, którą ubogi odbywał do Żytkowa za uciekającym od ust jego chleba kawałkiem, z tęskną, niepewną nadzieją przyszłości i ciężącym niedostatkiem!... Czemu dziś, tak spokojny, tak szczęśliwy prawie, tak dalece innym był człowiekiem? Świat mniej był dla niego ciekawy, mniej piękny i uroczy, a tak wrzawliwy i pełen ścisku; ludzie, z którymi już walczyć nie miał potrzeby, mniej go pociągali ku sobie, nieledwie natrętni mu się zdawali, a przynajmniej całkiem obojętni.
Bóg tak ułożył los ubogich, by dla nich w istocie walka była rodzajem rozkoszy, żywem zajęciem, a świat stubarwnym obrazem, a ludzie braćmi i rodziną; za ich cierpienia płacą zaraz zdawkową monetą: nadzieja, radość, drobne zwycięstwo, malutka przyjemność lub choć unikniona przykrość, wszyst-