Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zagasłe, rękę jedną na boku opartą, drugą we włosach długich i raźnie, szumnie natył zarzuconych.
Ojciec, słusznego wzrostu mężczyzna, barczysty, silnej budowy ciała, chodził z długą fajką po pokoju. Twarz jego bez wyrazu w tej chwili, gdyż w razie potrzeby dopiero przywdziewała maskę stosowną, chmurna była tylko i zasępiona, jakgdyby się nudził.
Blady, z oczyma czarnemi ostro poglądającemi, z podgolonemi bakembardami, trochę podłysiały, z brwią namarszczoną i usty wydatnemi: hrabia, jak widać, usilnie musiał pracować, by sobie wyrobić hrabiowską powierzchowność i fizjognomję, le physique de son rôle. W istocie miał tylko minę miernego aktora na teatrze małego miasteczka. Mowa jego była deklamacyjna, głośna, krzykliwa, niezmiernie stanowczo decydująca, wejrzenie rozkazujące, uśmiech protektorski, chód tragiczny, rzuty głowy bohaterskie. Ubrany w szlafrok jedwabny w złociste kwiaty, na dnie jasnem rzucane, w czapeczkę haftowaną wytwornie, w pantofle tureckie, przechadzał się po dywanie swego pokoju, kiedy niekiedy biorąc do ust bursztyn ogromny cybucha jaśminowego, to znów puszczając go w zamyśleniu. Syn ziewał, zarzucając włosy natył, poglądał na ojca i czekał poczęcia rozmowy, z zaniedbaniem właściwem dobrze wychowanemu młodzieńcowi, który się nauczył szanować tylko jednego siebie i wobec ojca nawet całą swą niezależność i indywidualną stara się zachować swobodę.
— A cóż, hrabio Sylwanie, — odezwał się ojciec, stojąc naprzeciw syna (gdyż ojciec i syn tytułu sobie hrabiowskiego nawzajem odmawiać nie widzieli powodu, nawet w potocznej między sobą rozmowie) — a cóż? Byłeś u mego szlachcica w tej Wulce?
— A! byłem!
— Prosiłeśże go grzecznie, jakem ci mówił?
— Prosiłem! — uśmiechając się i gładząc wąsięta, odpowiedział młody hrabia.
— Ale byłżeś grzeczny? — z przyciskiem zapytał Zygmunt-August.