Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się może komu na co i to w tym spadku naprzód cenię. Ale i bez niego miałbym dla siebie dosyć.
— Ale nie myślisz wynieść się do Paryża? — spytał Sylwan.
— A! nie, nie! — zawołał Wacław. — Nad wszystko kocham to ustronie i żyćbym bez niego nie mógł; Francji niecierpię, choć to ojczyzna mojej matki. Zostanę tutaj.
Obrócił się do Cesi:
— Wie pani, — rzekł — nadzwyczaj mnie cieszy, że mieć będę fortepiano Erarda, które medal otrzymało na wystawie; jest ono w mojej sukcesji i naprzód o przysłanie mi go napiszę. Pojmuje pani szczęście posiadania prawdziwego i najlepszego Erarda!?
Na to naiwne a z zapałem wyrzeczone dzieciństwo wszyscy się rozśmieli. Cesia z politowaniem prawie na niego spojrzała.
— O! tak, tak! — dodał Wacław. — Z całej sukcesji najniecierpliwiej wyglądam mego Erarda. Muszą mi go zaraz wyprawić przez Marsylję i Odesę.
— Ale gdzież je pan w Palniku postawi?
— To najmniejsza! Postawię u siebie w sypialnym pokoju. Chwalić się niem nie myślę, lubię muzykę dla siebie, nie dla popisu, szczęśliwym, że się z nią nie będę zmuszony popisywać. Dla gości dosyć będzie obrzydliwego Knamm’a, oklepanego Bösendorfera, dla siebie w moim przybytku postawię Erarda...
— Szczęśliwy! szczęśliwy! trzykroć i czterykroć szczęśliwy! — mruczała Cesia, siadając przy nim. — Co chwila słyszę: szczęśliwy... widzę, żeś pan tak szczęśliwy, iż mu zapewne nic a nic nie braknie...
— Mogęż się skarżyć, spojrzawszy na to, czem byłem wczoraj? — rzekł Wacław także ciszej.
Cesia zamilkła, ale rychło widząc ustępującego ojca i Sylwana, którzy cicho coś z sobą rozmawiając, ku gankowi ustępowali, a matkę zajętą książką, spytała Wacława:
— Prawdaż to, co mówią, żeś pan przy miljonach