Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powiedziała; a Frania, choć była ciekawa, co jej Sylwan mówił, nie dopytywała się, wiedząc, że się z tem później wygadać musi.
To pewna, że całą noc marzyła, dumała, roiła sobie dziwy dziewczyna; Brzozosia marzyła także; a hrabia już się cieszył zwycięstwem i zawczasu drwił sobie ze szlachcica.


— Cóżbyś ty na to powiedziała, — odezwał się tego samego dnia hrabia Zygmunt-August do córki — gdyby pan Farurej chciał się starać o ciebie i to życzenie oświadczył?
Zdawało się ojcu, że wielką powie Cesi nowinę i zawczasu rachował na jej potężne zdumienie; ale jakże się zdziwił, gdy młoda panienka bez najmniejszego zmieszania spokojnie i śmiało mu odpowiedziała:
— O! o temby potrzeba pomyśleć.
— Wprawdzie — dodał prędko hrabia, zapobiegając zarzutom — nie jest to już pierwszej młodości człowiek.
— Ani drugiej nawet, — odpowiedziała Cesia obojętnie — ale cóż to znaczy?
— Miły, dobrze wychowany, dobrze urodzony, wiele widział świata, i bogaty...
— Czy w istocie znowu tak bogaty, jak mówią? — spytała Cesia.
— Najistotniej! Dowiadywałem się i wiem dokładnie; dawny majątek nadrujnowany, to prawda, ale jeszcze piękny, a ze świeżą sukcesją uczyni przeszło trzy miljony fortuny czystej, nie licząc remanentów prawdziwie pańskich... Same sławne srebra jego liczą na parę kroć sto tysięcy...
Cesia się zamyśliła, wołałaby zapewne z ową miljonową fortuną innego męża, ale i Farurej miał swoją dobrą stronę. Stary, musiał przecie czemś zapłacić za swoją starość, musiałby zrobić zapisy, dogadzać upodobaniom, nadskakiwać, a wostatku prędzej mógł od