Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyjdzie — mówił — ten czas, gdy ludzka natura się zmieni, gdy wszyscy ludzie staną się łagodni jak baranki.
— Jak cielęta — mruczał hrabia.
— Jednakowi wszyscy twarzą, wzrostem, ruchem, myślą. Co za widok! Najśliczniejsza harmonja z końca w koniec kuli ziemskiej panować będzie... Nikt nad nikogo nie będzie wyższy, bo genjusz jest zawsze zdobywcą i przywłaszczycielem, genjusz potrzeba w zarodku zniszczyć i okrzesać do normalnych proporcyj; nikt nie będzie nad nikogo lepszy, bo wszyscy dojdą nec plus ultra dobroci; nikt od nikogo rozumniejszy; nikt piękniejszy nawet, doprowadzimy ludzkość do jej prototypu, niszcząc, co poniżej pozwala sobie tworzyć natura!
— I świat umrze w ogromnem ziewnieniu — zawołał hrabia, wstając od stołu. — A ty, panie Cielęcewicz, jutro do Denderowa z panem Farurejem! Nieprawdaż? Póki co będzie, zabawim się; może i rotmistrz nie odmówi?
To mówiąc, pożegnał ich, powtarzając zaprosiny. Ledwie był za drzwiami, reformator odezwał się, wskazując za nim:
— To spróchniała kłoda; ale hrabina, zdaje mi się, jest bez przesądów, ma wyższe o rzeczy pojęcie. Zdałaby się do falansteru! Hę? rotmistrzu! hę? nieprawdaż?
Rotmistrz, jakby go zlał ukropem, wychylił duszkiem kielich szampana.


Znacie już trochę Cesię; typ to w swoim rodzaju wielu kobiet dzisiejszych: więcej głowy niż serca, więcej wyobraźni niż uczucia, wcześnie stara rachubą, wyżej ceniąca urojone dobro niż prawdziwe, Cesia miała przecież choć zimowe, choć spokojne, choć zawiędłe serduszko. Każdy ma go trochę, nawet ci, o których mówią, że im całkiem braknie. Zdawało jej